fbpx

Poród na spokojnie

kontakt dziecka z matką – dlaczego jest ważny?

Z powodu ogromnych problemów, jakie przyniosła epidemia koronawirusa w naszej opiece okołoporodowej, postanowiłam przetłumaczyć dla Was wywiad z ordynatorem pediatrii szpitala w Hawierzowie (czeska Republika) Hynkem Canibalem. 

Przeczytajcie go uważnie i przekażcie polskim lekarzom, bo mam wrażenie, że w trakcie pandemii niektórzy zapomnieli o tym, co faktycznie jest ważne…

Oryginalny tekst: https://www.respekt.cz/rozhovor/kdyz-male-dite-zalehnou-dve-sestry-pamatuje-si-to-cely-zivot

W tłumaczeniu pomagała jak zawsze cudowna Ania Kwiatek Kucharska (Planeta poród).

 

Gdy na małe dziecko położą się dwie pielęgniarki, pamięta to całe swoje życie.

Z ordynatorem Hynkem Canibalem o obecności rodziców w szpitalu

Coraz więcej rodziców chce towarzyszyć swojemu małemu dziecku w szpitalu na każdym kroku: boją się, że mogło by doświadczyć traumy, gdyby zostawili je tylko z lekarzami. Jednak wiele czeskich szpitali nie pozwala na ciągłą obecność rodzica przy dziecku – jak dowodzi artykuł w aktualnym wydaniu Respektu. Miejscem, które jest mimo wszystko dla rodziców otwarte, jest szpital w Hawierzowie. Rodzic może tam być nawet obecny na sali operacyjnej dokąd dziecko nie uśnie, co w Czeskiej Republice jest rzadkością. Duża w tym zasługa obecnego ordynatora pediatrii Hynka Canibala.

Ordynator odrzuca częsty argument, że histeryczny rodzic zwiększa stres w miejscu pracy. „Rodzic towarzyszący dziecku w szpitalu histeryzuje, ponieważ się boi. Czuje ogromny wewnętrzny niepokój, ponieważ jego najdroższe dziecko jest chore. Jeśli ktoś myśli, że w takiej chwili rodzic po prostu będzie spokojny, nie ma pojęcia o czym mówi. To jest zadanie lekarza, aby rodzica uspokoił, a spokojny rodzic to spokojne dziecko. Lekarz musi być empatyczny i umieć z rodzicem pracować” mówi Canibal.

Kiedy dziecko jest przyjmowane do waszego szpitala to gdzie rodzic może mu towarzyszyć? 

Tylko na sali operacyjnej w trakcie operacji, rodzic nie może być obecny. Właśnie wprowadziliśmy taką procedurę, , że rodzic może być obecny podczas usypiania dziecka i wychodzi dopiero wtedy, gdy dziecko uśnie.

Jak to właściwie przebiega?

Dziecko dostaje najpierw syrop uspokajający – Dormicum. Potem przechodzi razem z rodzicem na salę operacyjną, gdzie dostaje na twarz maskę, przez którą wdycha gaz anestetyczny i zasypia. W tym czasie rodzic  trzyma je za rękę, aby się tak nie bało. Ten gaz ma smak czekolady, albo banana, a jeszcze przy tym puszczamy dziecku film, na przykład krecika, aby odwrócił uwagę dziecka. W momencie, gdy dziecko uśnie, rodzic odchodzi a przychodzi zespół operacyjny.

Dożylną narkozę podaje się już bez rodzica?

Tak, wkłucie dożylne pielęgniarka zakłada już po zaśnięciu, aby zminimalizować ból.

Czy dziecko się boi na sali operacyjnej, mimo że jest tam z nim rodzic i go uspokaja?

Czasami się boi nawet usypiania przez maskę, mimo że to nie boli. Dla 3- 4- letnich  dzieci jest to i tak sytuacja stresowa – są na sali, a koło nich nieznani ludzie w płaszczach. Dlatego dobrze, jak jest z nimi tam rodzic i trzyma je za rękę, aby ten stres zmniejszyć. Jednak zawsze trochę tego strachu będzie. Już to, że mu się założy maskę na twarz, wywołuje strach. Jednak już przy trzecim wdechu, dziecko zapada w półsen a następnie zasypia.

Taka praktyka nie jest stosowana we większości czeskich szpitali. Kiedy ją Pan wprowadził?

Tak, u nas jest to nadal w powijakach, mimo że w niektórych krajach zachodnich ta praktyka jest często stosowana. Nawet my pracujemy tak od niedawna. Jestem ordynatorem tylko na oddziale pediatrycznym – więc aby coś takiego było możliwe, musi to wspierać także dyrektor szpitala, musiałem się dogadać także z ordynatorem anestezjologii i sal operacyjnych. A ci wszyscy przytaknęli: powiedzieli, że im się to podoba, wchodzimy w to. Współgra to z naszym ogólnym bardziej humanitarnym podejściem do dzieci i pacjentów. Trochę walczyłem z zespołem chirurgicznym, ale już wiedzą, że ich to nie dotyczy, ponieważ usypianie zachodzi w czasie, gdy ich jeszcze tam nie ma. Jednak są to nadal dopiero początki. Do teraz przeprowadziliśmy tę procedurę tylko u kilku dzieci z towarzyszącymi im rodzicami.Dla pewnej kobiety z autystycznym dzieckiem był to ogromny plus. Dla dzieci z niepełnosprawnością jest to tak podstawowa rzecz, że w ogóle nie powinniśmy o tym dyskutować. Ale od przyszłego roku chciałbym, aby to było stosowane u wszystkich. Chcemy dla tej procedury stworzyć standard opieki pielęgnacyjnej, coś jak przepis, aby było jasno napisane, co i jak przebiega. Że rodzic przejdzie filtrem, wejdzie w płaszczu, czepku i maseczce na salę, będzie obecny podczas usypiana a potem odprowadzi go specjalnie wyznaczony do tego pracownik. Wierzę, że się to uda.

Pana oddział dziecięcy jest znany z tego, że umożliwia rodzicom obecność wszędzie. Podczas których innych czynności, czy interwencji rodzice chcą być ze swoimi dziećmi?

Przy pobieraniu krwi, przy punkcji lędźwiowej, przy rentgenie… Wszędzie, gdzie dziecko mogłoby być zestresowane. Tych sytuacji jest sporo. Cały szpital to jeden wielki stres. Zaczyna się to już przy porodzie. Naszą polityką jest zero separacji, dziecka po porodzie od matki nie oddzielamy  w ogóle, po to aby nie powodować dodatkowego stresu i zostawiamy je w nieprzerwanym kontakcie skóra do skóry. W większości szpitali dziecko po porodzie jest ważone i mierzone. U nas przez cały czas zostaje u mamy.

Czy pobranie krwi może dziecko straumatyzować?

Gdy pobiera się krew dziecku, które ma 3, 4 lata, rodzice zostaną za drzwiami a na krzyczące dziecko położą się dwie pielęgniarki i z użyciem siły mu trzymają rękę, to jest to coś, co to dziecko zapamięta na całe życie. Gdy coś takiego zrobicie, przeżycia są tak silne, że tego dziecka już nigdy nikt nie zbada. Istnieją badania, które wskazują, że jeżeli coś takiego się przeżyje w młodym wieku to i w dorosłości człowiek boi się lekarzy – na przykład nie chodzi nawet na kontrolę prewencyjną, ponieważ ma w sobie z dzieciństwa zakorzeniony strach. Temu staramy się zapobiec za wszelką cenę.

Jak w takim razie u was przebiega pobieranie krwi u dziecka?

Nie chodzi jedynie o obecność rodziców, staramy się, aby pobieranie krwi nie bolało. Dzieciom dajemy na rękę najpierw krem, który przed wkłuciem ją znieczuli a potem używamy tak zwanego buzzygo, który jest urządzeniem chłodzącym i wibrującym, które przypomina biedronkę, a które sie przypina dziecku na rękę i ma za zadanie odwrócić jego uwagę. Działa to super, dzieci to nie boli i nawet się nie boją, ponieważ są z nimi rodzice. Dzięki temu przychodzą do nas na pobranie krwi rodzice z dziećmi, które nigdy wcześniej nie pozwoliły sobie pobrać krwi. W ten sposób, gdy małe dziecko odchodzi z takiego pobrania krwi, już się nie boi. A to jest ważne. Gdy w młodym wieku raz zauważy, że to nie jest takie straszne, już się z nim pracuje inaczej.

Kto tą wszechobecność rodziców w hawierzowskim szpitalu wprowadził i jak do tego doszło?

Wprowadziliśmy to ja z moją pielęgniarką przełożoną Ivoną Mikulenkovą, gdy przyszliśmy na oddział w grudniu 2018. Jest to spowodowane tym, że oboje mamy doświadczenia z zagranicy. Ivona pracowała długo w Birningham na intensywnej terapii dla dzieci, ja znowu w Manchesterze. To inne myślenie z angielskiego środowiska bardzo na nas wpłynęło. Jest to filozofia, która się nazywa „family and patient centered care”, czyli opieka ukierunkowana na pacjenta i jego rodzinę. Jest bardzo rozszerzona w USA, w Australii albo właśnie w Wielkiej Brytanii.

Czy w Anglii jest to rutynowe, że rodzic może z dzieckiem wejść wszędzie, łącznie z salą operacyjną?

Pracowałem na oddziale, gdzie normalną rzeczą było, że rodzic towarzyszył dziecku na sali operacyjnej podczas usypiania. Tam się o tym nie dyskutuje i rodzice są częstymi towarzyszami również na oddziałach intensywnej terapii oraz anestezjologicznych. Również przy resuscytacji dziecka rodzic może być obecny – o ile sobie tego życzy, nikt go stamtąd nie wyprowadzi. Ponieważ gdy na przykład dziecko przy resuscytacji umrze, rodzic, który przy tym był, wie, że lekarze zrobili wszystko, co mogli. To jest bardzo ważne. Jest dla mnie przy tym jasne, że niektórzy lekarze mogą się przy tym czuć niekomfortowo.

Gdy zaczął Pan te procedury wprowadzać w Hawierzowie, miał personel jakieś obawy?

Oczywiście. Najwięcej na noworodkach, gdy wprowadziliśmy zerową separację noworodka od matki. My po porodzie nie zabieramy matkom noworodków, zostawiamy je im, nikt ich nie mierzy ani nie waży, wspieramy kontakt skóra do skóry. To w Hawierzowie wcześniej nie istniało. Potem całkowicie anulowałem godziny odwiedzin. Wcześniej personel był przyzwyczajony, że o godzinie piątej skończyły się odwiedziny i można było iść na kawę. Teraz tam przebywają rodzice i później, praktycznie cały czas. Dla personelu to może być mniej komfortowe. Ponieważ, gdy jest tam tylko trzyletnie dziecko, nie muszą z nikim dyskutować. Jednak mama ma nieustannie jakieś pytania. I tak to ma być – to jest dobre, że pyta. Dzięki temu się uspokoi, przestanie mieć wątpliwości, wszystko lepiej działa.

Mnóstwo lekarzy odmawia rodzicom towarzyszenia podczas badania, ponieważ uważają, że rodzice panikują i zwiększają tym stres lekarzy i dziecka na sali.

Rodzic towarzyszący dziecku w szpitalu panikuje, ponieważ się boi. Czuje ogromny wewnętrzny niepokój, ponieważ jego najdroższe dziecko jest chore.  Jeśli ktoś myśli, że w takiej chwili rodzic po prostu będzie spokojny, nie ma pojęcia o czym mówi. To jest zadanie lekarza, aby rodzica uspokoił, a spokojny rodzic to spokojne dziecko.  Lekarz musi być empatyczny i umieć z rodzicem pracować. Umieć zapewnić rodzica, że dziecku będzie zapewniona najlepsza opieka. Gdy to zorganizujecie, większość rodziców się uspokaja. Z praktyki wiemy, że obecność rodzica uspokaja także dziecko, przestaje się ono stresować, zwalnia jego tętno.

Może nie każdy lekarz potrafi rodzica uspokoić, albo sobie myślą, że to nie jest ich zadanie…

To na pewno nie każdy potrafi. Podstawą jest przyjąć, że rodzic nie jest osobą przeszkadzającą, ale częścią procesu opieki nad dzieckiem i że jesteśmy na równorzędnej pozycji. Gdy to sobie uświadomisz, rodzic to wyczuje i nie będzie zachowywał się konfliktowo. Konflikt pojawia się, gdy jedna ze stron zaczyna zachowywać się agresywnie. Ja uczę wszystkich młodych lekarzy, aby nigdy nie zachowywali się konfliktowo. I nawet gdy słyszą agresję z drugiej strony, niech ściszą głos. To jest generalna psychologiczna rada dotycząca rozwiązywania konfliktowych sytuacji. W tym momencie rodzic przestanie zachowywać się agresywnie: zrozumie, że chcesz pomóc i że jesteście po tej samej stronie. Nie przypominam sobie, żebym w ciągu mojej 20 letniej praktyki musiał do kogoś wołać ochroniarzy. Dla mnie rodzic przynależy do dziecka, nie wyobrażam sobie, żeby go tam nie było. Ostatnio widziałem, że się dyskutuje, czy rodzic może na intensywnej terapii spać na karimacie obok łóżka dziecka. No, jeśli nie mam akurat do dyspozycji rozkładanego fotela, to niech sobie spokojnie rozłoży karimatę.

Czy jednak to lekarz nie powinien mieć ostatniego słowa w kwestii tego, czy rodzic może być z dzieckiem czy lepiej dać z góry na to bezwarunkową zgodę i z głowy? ?

Dla mnie może zawsze i tyle o ile przestrzega zasad, które ustaliliśmy i nie przeszkadza w działaniu oddziału. Jeśli na przykład na intensywnej terapii będzie ktoś, kto chce dziecku śpiewać w sytuacji, gdy obok leży inne dziecko, które potrzebuje spokoju, to mu powiem niech siedzi tam dalej, trzyma dziecko za rękę, ale niech nie śpiewa. Albo na przykład będzie musiał siedzieć po ciemku, bo dziecko obok nie chce światła. Musimy się dogadać. Ja pozwalam mu siedzieć przy łóżku, a on musi respektować, że będzie siedział po ciemku.

W niektórych szpitalach nie są tacy otwarci w stosunku do rodziców. Czasami nawet na salę rodzic nie może wejść. Argumentują to wewnętrznymi przepisami, higienicznymi regułami, małą ilością miejsca, brakami w personelu. Czy te argumenty są uprawnione?

Na niektórych wyspecjalizowanych oddziałach intensywnej terapii obecność rodzica może być faktycznym problemem. Na przykład w dziecięcym kardiocentrum w Motole (Praga) był w zeszłym roku problem, ponieważ jedna pani nie mogła być cały czas ze swoim siedmiomiesięcznym dzieckiem po jego operacji serca. Tam jest to jednak bardzo złożona sytuacja. Nie mają boksów, są tam skomplikowane przypadki, leżą tam dzieci z otwartymi klatkami piersiowymi; jest to ta najcięższa medycyna. Umiem sobie wyobrazić, że kiedy leży tam dwoje dzieci obok siebie z otwartymi klatkami piersiowymi, obecność rodzica mogłaby naruszyć działanie oddziału. Ale to jest sytuacja ekstremalna. W 99 % oddziałów intensywnej opieki w naszym kraju, jestem pewny, że obecność rodzica nie może powodować problemów. Jest to raczej kwestia przekonań – bycia wewnętrznie nastawionym na to, że tam rodzic przynależy.

Jednak to przeświadczenie nie jest nadal rozpowszechnione. Co to mówi o naszej opiece lekarskiej?

Mamy medycynę na wysokim poziomie. Jednak opieka zdrowotna to nie tylko zaszyć coś, połączyć i wbić gdzieś gwóźdź. Jest to także o czymś więcej a tego jeszcze nie mamy wypracowanego.

Czym jest to coś więcej?

To o czym teraz mówimy. Że ludziom się mówi, że tam nie mogą być, bo na to nie ma przestrzeni. To jest głupota. Krzesło z rodzicem zajmuje 40 na 40 centymetrów. Raz mieliśmy pacjenta na intensywnej terapii, to daliśmy mamie rozkładane łóżko, aby mogła leżeć obok. W niektórych miejscach powiedzą wam, że tak się nie da, ale tak się da. Musisz zobaczyć, że to jest ważne, a potem zrobisz wszystko, aby to zapewnić.

Czy to postępowanie przyciąga do Pana pacjentów też z daleka?

Z daleka jeżdżą do nas rodzić. Zorganizowaliśmy od nowa opiekę nad noworodkami i odkąd tutaj pracuję, zwiększyła się liczba porodów o 150-200 w roku. Co się tyczy opieki nad starszymi dziećmi, to jest na dłuższą rozmowę. Ja na przykład nie jestem zwolennikiem niepotrzebnego pobierania krwi dziecku, ponieważ to boli. Na przykład gdy jest dziecko z zapaleniem nerek po nocy bez temperatury i wygląda w porządku, to już kolejny raz go nie kłujemy, aby sprawdzić spadające parametry świadczące o zapaleniu. To całkowicie anulowałem i trzymam się raczej obrazu klinicznego niż liczb. Jednak są dwa typy rodziców. Jeden cieszy się z tego, że tych kontrolnych badań nie robimy aby dziecko bez sensu nie cierpiało. A są rodzice, którzy tego żądają, chcą mieć w ręce konkretne wyniki. Przez to niektórzy oceniają nas negatywnie. Na przykład pielęgniarki na oddziale przed moim przyjściem były przyzwyczajone ciągle pobierać materiał do badań. Gdy przestaliśmy to robić, miały wrażenie, że krzywdzimy dzieci. Po dwóch latach widzą, że nie – że wszystko działa a to było niepotrzebne. Jednak trwało to półtora roku, aby przekonać personel, że dziecko ma ogólny obraz kliniczny i nie ma potrzeby nieustannie mu pobierać krwi. Przy tym przypominam, że nie każdy rodzic takie ludzkie podejście akceptuje.

Jak bardzo ograniczyła go pandemia?

Nie bardzo. Nieustannie umożliwiamy rodzicom przebywanie z dziećmi. Jednak jeżeli rodzic chce być przy usypianiu dziecka, musi mieć negatywny wynik testu na covid. Obawiamy się, że przez zakażenie wykluczyłoby z pracy nasze instrumentariuszki. To dotyczy także ojców przy porodzie.